Przejdź do głównej zawartości

Rozdział

 

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Po wizycie u Sargona dwaj święci mężowie, Mefres i Mentezufis, okrywszy się starannie burnusami wracali zamyśleni do domu.

-   Kto wie - rzekł Mentezufis - czy ten pijak Sargon nie ma słuszności co do naszego na- stępcy?..

-  W takim razie Istubar będzie miał lepszą słuszność - twardo odpowiedział Mefres.

-  Jednak nie uprzedzajmy się. Trzeba pierwej wybadać księcia - odparł Mentezufis.

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

 

Strony

Wpisy

 

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

-  Uczyń to, wasza cześć.

Istotnie, nazajutrz obaj kapłani, z bardzo poważnymi minami, przyszli do następcy prosząc go o poufną rozmowę.

-  Cóż się stało? - zapytał książę - czy znowu jego dostojność Sargon odbył jakie nocne po- selstwo?

-  Niestety, nie chodzi nam o Sargona - odparł arcykapłan. - Ale... między ludem krążą po- głoski, że ty, najdostojniejszy panie, utrzymujesz ścisłe stosunki z niewiernymi Fenicjanami... Po tych słowach książę zaczął już domyślać się celu wizyty proroków i krew w nim zaki- piała. Lecz jednocześnie ocenił, że jest to początek gry między nim a  stanem kapłańskim, i jak przystało na królewskiego syna, opanował się w jednej chwili. Jego twarz przybrała wyraz

zaciekawionej naiwności.

-  A Fenicjanie to niebezpieczni ludzie, urodzeni wrogowie państwa!... - dodał Mefres. Następca uśmiechnął się.

-   Gdybyście wy, święci mężowie - odparł - pożyczali mi pieniędzy i mieli przy świąty- niach ładne dziewczęta, z wami musiałbym się widywać częściej. A tak z biedy muszę przy- jaźnić się z Fenicjanami!

-  Mówią, że wasza dostojność odwiedzasz w nocy tę Fenicjankę...

-   I muszę tak robić, dopóki dziewczyna nabrawszy rozumu nie przeprowadzi się do mego domu. Ale nie bójcie się, chodzę z mieczem i gdyby mi kto zastąpił drogę...

-   Przez tę jednak Fenicjankę nabrałeś, wasza dostojność, wstrętu do pełnomocnika asyryj- skiego króla.

-  Wcale nie przez nią, tylko że Sargon śmierdzi łojem... Wreszcie do czego to prowadzi?... Wy, święci ojcowie, nie jesteście dozorcami moich kobiet; sądzę, że dostojny Sargon nie po- wierzył wam swoich, więc - czego chcecie?...

Mefres tak zmięszał się, że aż na wygolonym czole zapłonął mu rumieniec.

-   Rzekłeś, wasza dostojność, prawdę - odparł - że nie do nas należą wasze miłostki i spo- soby, jakich do tego używacie. Ale... jest rzecz gorsza: lud dziwi się, że chytry Hiram tak ła- two pożyczył wam sto talentów, nawet bez zastawu...

Księciu drgnęły usta, lecz znowu rzekł spokojnie:

-  Nie moja wina, że Hiram więcej ufa memu słowu aniżeli egipscy bogacze! On wie, że ra- czej wyrzekłbym się mojej zbroi po dziadzie, niż nie zapłacił mu tego, com winien. A zdaje się, że i o procent musi być spokojny, gdyż wcale mi o nim nie wspominał.

Nie myślę taić przed wami, święci mężowie, że Fenicjanie mają więcej zręczności od Egipcjan. Nasz bogacz, zanim by mi pożyczył sto talentów, robiłby surowe miny, nastękałby się, wytrzymał mnie z miesiąc, a w końcu wziąłby ogromny zastaw i jeszcze większy procent. Zaś Fenicjanie, którzy lepiej znają serca książąt, dają nam pieniądze nawet bez sędziego i świadków.

Arcykapłan był tak zirytowany spokojnym szyderstwem Ramzesa, że umilkł i zaciął usta.

Wyręczył go Mentezufis zapytawszy nagle:

-   Co byś, wasza dostojność, rzekł, gdybyśmy zawarli z Asyrią traktat oddający jej północ- ną Azję razem z Fenicją?...


Mówiąc tak utkwił oczy w twarz następcy. Ale książę odparł całkiem spokojnie:

-  Powiedziałbym, że tylko zdrajcy mogliby namówić faraona do podobnego traktatu. Obaj kapłani poruszyli się: Mefres podniósł ręce do góry, Mentezufis zacisnął pięści.

-  A gdyby wymagało tego bezpieczeństwo państwa?... - nalegał Mentezufis.

-   Czego wy ode mnie chcecie?... - wybuchnął książę. - Wtrącacie się do moich długów i kobiet, otaczacie mnie szpiegami, ośmielacie się robić mi wymówki, a teraz jeszcze zadajecie mi jakieś podstępne pytanie. Otóż mówię wam: ja, choćbyście mnie mieli otruć, nie podpisał- bym takiego traktatu... Na szczęście, nie zależy to ode mnie, tylko od jego świątobliwości, którego wolę wszyscy musimy spełniać.

-  Więc cóż byś zrobił, wasza dostojność, będąc faraonem?...

-  To, czego wymagałaby cześć i interes państwa.

-   O tym nie wątpię - rzekł Mentezufis. - Ale co wasza dostojność uważasz za interes pań- stwa?... Gdzie mamy szukać wskazówek?...

-   A od czegoż jest najwyższa rada?... - zawołał książę, tym razem z udanym gniewem. - Powiadacie, że składa się z samych mędrców... Więc niechby oni wzięli na swoją odpowie- dzialność traktat, który ja uważam za hańbę i zgubę Egiptu...

-   Skądże wiesz, wasza dostojność - odparł Mentezufis - że właśnie tak nie postąpił wasz boski rodzic?...

-   Więc po co wy mnie o to pytacie?... Co to za śledztwo?... Kto wam daje prawo zaglądać w głąb mego serca...

Ramzes udawał tak mocno oburzonego, że aż uspokoili się obaj kapłani.

-   Mówisz, książę - odezwał się Mefres - jak przystało na dobrego Egipcjanina. Przecie i nas bolałby podobny traktat, ale bezpieczeństwo państwa niekiedy wymaga chwilowego pod- dania się okolicznościom...

-   Ale co was zmusza do tego?... - wołał książę. - Czy przegraliśmy wielką bitwę, czy już nie mamy wojsk?...

-  Wioślarzami okrętu, na którym Egipt płynie przez rzekę wieczności, są bogowie - odparł uroczystym tonem arcykapłan - a sternikiem Najwyższy Pan wszelkiego stworzenia. Nieraz zatrzymują oni albo i skręcają statek, ażeby ominąć niebezpieczne wiry, których my nawet nie dostrzegamy. W takich wypadkach z naszej strony potrzebną jest tylko cierpliwość i posłu- szeństwo, za które wcześniej lub później spotyka nas hojna nagroda przewyższająca wszyst- ko, co może wymyślić śmiertelny człowiek.

Po tej uwadze kapłani pożegnali księcia, pełni otuchy, że choć gniewa się na traktat, lecz go nie złamie i zapewni Egiptowi czas potrzebnego mu spokoju. Po ich odejściu Ramzes we- zwał do siebie Tutmozisa. A gdy znalazł się sam na sam z ulubieńcem, długo hamowany gniew i żal wybuchnął. Książę rzucił się na kanapę, wił się jak wąż, uderzał pięściami w gło- wę i płakał.

Wylękniony Tutmozis czekał, aż księcia ominie atak wściekłości. Następnie podał mu wo- dy z winem, okadził go kojącymi wonnościami, wreszcie usiadł przy nim i zapytał o przyczy- nę niemęskiej rozpaczy.

-  Siądź tu - rzekł następca nie podnosząc się. - Czy wiesz, dzisiaj jestem już pewny tego, że nasi kapłani zawarli z Asyrią jakiś haniebny traktat... Bez wojny, nawet bez żadnych żądań z tamtej strony!... Czy domyślasz się, ile tracimy?...

-  Mówił mi Dagon, że Asyria chce zagarnąć Fenicję. Lecz Fenicjanie już mniej są zatrwo- żeni, gdyż król Assar ma wojnę na północno-wschodnich granicach. Siedzą tam ludy bardzo waleczne i mnogie, więc nie wiadomo, jak skończy się wyprawa. W każdym razie Fenicjanie będą mieli parę lat spokoju, co im wystarczy do przygotowania obrony i znalezienia sprzy- mierzeńców...

Książę niecierpliwie machnął ręką.


-   Oto widzisz - przerwał Tutmozisowi - nawet Fenicja uzbroi się, a może i wszystkich są- siadów, którzy ją otaczają. Na wszelki zaś sposób my stracimy choćby tylko zaległe daniny z Azji, które wynoszą - czy słyszałeś co podobnego?... - wynoszą przeszło sto tysięcy talen- tów!...

Sto tysięcy talentów... - powtórzył książę. - O bogowie! ależ taka suma od razu wypełniła- by skarb faraona... A gdybyśmy jeszcze napadli Asyrią w porze właściwej, w samej Niniwie, w samym pałacu Assara, znaleźlibyśmy niewyczerpane skarby...

Pomyśl teraz: ilu moglibyśmy zabrać niewolników?... Pół miliona... milion ludzi olbrzy- mio silnych, a tak dzikich, że niewola w Egipcie, że najcięższa praca przy kanałach lub w kopalniach wydałaby się im zabawką... Płodność ziemi podniosłaby się w ciągu kilku lat, wy- nędzniały nasz lud odpocząłby i zanim umarłby ostatni niewolnik, już państwo odzyskałoby dawną potęgę i bogactwa...

I to wszystko zniweczą kapłani za pomocą kilku zapisanych blach srebrnych i kilku cegieł pociętych znakami w formie strzał, których nikt z nas nie rozumie!...

Wysłuchawszy żalów księcia, Tutmozis podniósł się z krzesła, z uwagą przejrzał sąsiednie komnaty, czy kto w nich nie podsłuchuje, potem znowu usiadł przy Ramzesie i zaczął szep- tać:

-  Bądź dobrej myśli, panie! O ile wiem, cała arystokracja, wszyscy nomarchowie, wszyscy wyżsi oficerowie słyszeli coś o tym traktacie i są oburzeni. Daj więc tylko znak, a rozbijemy traktatowe cegły na łbach Sargona, nawet Assara...

-  Ależ to byłby bunt przeciw jego świątobliwości... - równie cicho odparł książę. Tutmozis zrobił smutną minę.

-   Nie chciałbym - rzekł - zakrwawiać ci serca, ale... twój, równy najwyższym bogom, oj- ciec jest ciężko chory.

-  To nieprawda!... - zerwał się książę.

-   Prawda, tylko nie zdradź się, że wiesz o tym. Jego świątobliwość jest bardzo zmęczony pobytem na tej ziemi i już pragnie odejść. Lecz kapłani zatrzymują go, a ciebie nie wzywają do Memfisu, ażeby bez przeszkód podpisać umowę z Asyrią...

-  Ależ to są zdrajcy!... zdrajcy!... - szeptał rozwścieczony książę.

-   Dlatego nie będziesz miał trudności z zerwaniem umowy, gdy obejmiesz władzę po ojcu (oby żył wiecznie!).

Książę zadumał się.

-  Łatwiej podpisać traktat aniżeli go zerwać...

-   I zerwać łatwo! - uśmiechnął się Tutmozis. - Czyliż w Azji nie ma plemion niesfornych, które wpadną w nasze granice?... Czyliż boski Nitager nie czuwa ze swoją armią, aby odparł ich i przeniósł wojnę do ich krajów?... A czy myślisz, że Egipt nie znajdzie ludzi do oręża i skarbów na wojnę?... Pójdziemy wszyscy, bo każdy może coś zyskać i jako tako ubezpieczyć sobie życie... Skarby zaś leżą w świątyniach... A w Labiryncie!...

-  Kto je wydobędzie stamtąd! - wtrącił z powątpiewaniem książę.

-  Kto?... Każdy nomarcha, każdy oficer, każdy szlachcic zrobi to, byle miał rozkaz faraona, a... młodsi kapłani pokażą nam drogę do kryjówek...

-  Nie ośmielą się... Kara bogów... Tutmozis pogardliwie machnął ręką.

-   Albożeśmy to chłopi czy pastuchy, ażeby lękać się bogów, z których drwią Żydzi, Feni- cjanie i Grecy, a lada najemny żołnierz znieważa ich bezkarnie.

Kapłani to wymyślili brednie o bogach, w których sami nie wierzą. Przecie wiesz, że w świątyniach uznają tylko Jedynego... Oni też robią cuda, z których się śmieją... Chłop po dawnemu bije czołem przed posągami. Ale już robotnicy wątpią o wszechmocności Ozirisa, Horusa i Seta, pisarze oszukują bogów w rachunkach, a kapłani posługują się nimi jak łańcu- chem i zamkiem do zabezpieczenia swoich skarbców.


Oho! Minęły te czasy - ciągnął Tutmozis - kiedy cały Egipt wierzył we wszystko, co mu donoszono ze świątyń. Dziś my obrażamy bogów fenickich, Fenicjanie naszych, i jakoś na nikogo nie spadają pioruny...

Namiestnik uważnie przypatrywał się Tutmozisowi.

-   Skąd tobie takie myśli przychodzą do głowy? - spytał. - Wszakże nie tak dawno bladłeś na wzmiankę o kapłanach...

-   Bo byłem jeden. Ale dziś, gdym poznał, że cała szlachta ma te same rozumienie co ja, jest mi raźniej...

-  A kto szlachcie i tobie mówił o traktatach z Asyrią?

-  Dagon i inni Fenicjanie - odparł Tutmozis. - Oni nawet ofiarowali się, gdy przyjdzie czas, podbuntować azjatyckie plemiona, aby nasze wojska miały pozór do przekroczenia granic. A gdy raz wyjdziemy na drogę do Niniwy, Fenicjanie i ich sprzymierzeńcy połączą się z nami... I będziesz miał armię, jakiej nie posiadał Ramzes Wielki!...

Księciu nie podobała się ta gorliwość Fenicjan; zamilczał jednak o niej. Natomiast spytał:

-  A co będzie, jeżeli kapłani dowiedzą się o waszych gadaninach?... Zaprawdę żaden z was nie uniknie śmierci!

-   O niczym nie dowiedzą się - wesoło odparł Tutmozis. - Zanadto ufają swej potędze, źle płacą szpiegom i zniechęcili cały Egipt swoją chciwością i pychą. Toteż arystokracja, wojsko, pisarze, robotnicy, nawet niżsi kapłani tylko czekają hasła, ażeby wpaść do świątyń, zabrać skarby i złożyć je u stóp tronu. Gdy im zaś skarbów zabraknie, święci mężowie utracą wszel- ką władzę. Nawet przestaną robić cuda, bo i do tego potrzebne złote pierścienie...

Książę skierował rozmowę na inne przedmioty, wreszcie dał znak Tutmozisowi, że może odejść.

Gdy został sam, począł rozmyślać.

Byłby zachwycony wrogim usposobieniem szlachty do kapłanów i wojowniczymi in- stynktami najwyższych klas, gdyby zapał nie wybuchnął tak nagle i gdyby poza nim nie ukrywali się Fenicjanie.

To kazało następcy być ostrożnym; rozumiał bowiem, że w sprawach Egiptu lepiej ufać patriotyzmowi kapłanów aniżeli przyjaźni Fenicjan.

Lecz przypomniał sobie słowa ojca, że Fenicjanie są prawdomówni i wierni, gdy chodzi o ich interes. Otóż bez kwestii Fenicjanie mieli wielki interes w tym, ażeby nie dostać się pod władzę Asyryjczyków. I można było polegać na nich jako na sprzymierzeńcach w razie woj- ny, gdyż przegrana Egipcjan odbiłaby się przede wszystkim na Fenicji.

Z drugiej strony Ramzes nie przypuszczał, że kapłani, nawet zawierając tak szpetny traktat z Asyrią, dopuszczali się zdrady. Nie, to nie byli zdrajcy, ale - rozleniwieni dygnitarze. Doga- dza im pokój, gdyż wśród spokoju mnożą swoje skarby i rozszerzają władzę. Nie chcą wojny, gdyż wojna spotęgowałaby władzę faraona, a ich samych naraziłaby na ciężkie wydatki.

I stało się, że młody książę, pomimo braku doświadczenia, rozumiał, że musi być ostroż- nym, nie śpieszyć się, nikogo nie potępiać, ale też i nikomu nie ufać zbytecznie. On już po- stanowił wojnę z Asyrią, nie dlatego, że pragnęła jej szlachta i Fenicjanie, lecz że Egipt po- trzebował skarbów i niewolników.

Ale, postanowiwszy wojnę, chciał działać rozważnie. Chciał powoli przekonać do niej stan kapłański, a dopiero w razie oporu - zgnieść go za pomocą wojska i szlachty.

I właśnie wówczas gdy święty Mefres i Mentezufis żartowali z przepowiedni Sargona, że następca nie podda się kapłanom, ale ich zmusi do posłuszeństwa, już wówczas książę miał gotowy plan ujarzmienia ich i widział jakie posiada do tego środki. Zaś chwilę rozpoczęcia walki i sposób przeprowadzenia jej pozostawiał przyszłości.

„Czas przynosi najlepsze rady!” - rzekł do siebie.


Był spokojny i zadowolony jak człowiek, który po długim wahaniu wie, co ma robić, i po- siada wiarę we własne siły. Toteż ażeby pozbyć się nawet śladów niedawnego wzburzenia, poszedł do Sary.

Zabawa z synkiem zawsze koiła jego troski i pogodą napełniała mu serce.

Minął ogród, wszedł do willi swej pierwszej kochanki i zastał - znowu we łzach.

-  O, Saro! - zawołał - gdybyś miała Nil w twojej piersi, potrafiłabyś go wypłakać.

-  Już nie będę... - odparła, lecz jeszcze obfitszy strumień polał się z jej oczu.

-   Cóż to? - spytał książę - czy znowu sprowadziłaś sobie jakąś wróżkę, która straszy cię Fenicjankami?

-  Nie Fenicjanek lękam się, ale Fenicji... - rzekła. - O, ty nie wiesz, panie, jacy to nikczem- ni ludzie...

-  Palą dzieci? - roześmiał się namiestnik.

-  Myślisz, że nie?... - odpowiedziała patrząc na niego wielkimi oczyma.

-  Bajki! Wiem przecie od księcia Hirama, że to bajki...

-   Hiram?... - krzyknęła Sara. - Hiram, ależ to największy zbrodniarz... Spytaj mego ojca, a on powie ci, panie, w jaki sposób Hiram zwabia na swoje statki młode dziewczęta dalekich krajów i - rozpiąwszy żagle, uwozi, aby je sprzedać... Była przecież u nas jasnowłosa niewol- nica, którą porwał Hiram. Szalała z tęsknoty za swym krajem, ale nie umiała powiedzieć na- wet, gdzie leży jej ojczyzna. I umarła!... Takim jest Hiram, takim nędzny Dagon i wszyscy ci nikczemnicy...

-  Może być, ale co nas to obchodzi? - spytał książę.

-  Bardzo wiele - mówiła Sara. - Ty panie, słuchasz dzisiaj rad fenickich, a tymczasem nasi Żydzi wykryli, że Fenicja chce wywołać wojnę między Egiptem i Asyrią... Podobno nawet co najprzedniejsi kupcy i bankierzy feniccy zobowiązali się do tego strasznymi przysięgami...

-  Na cóż im wojna?... - wtrącił książę z udaną obojętnością.

-   Na co!... - zawołała Sara. - Będą wam i Asyryjczykom dostarczać broni, towarów i wia- domości, a za wszystko każą sobie dziesięć razy drożej płacić... Będą obdzierali poległych i ranionych obu stron... Będą od waszych i asyryjskich żołnierzy wykupywać zrabowane przedmioty i niewolników... Czyliż tego mało?... Egipt i Asyria zrujnują się, ale Fenicja po- buduje nowe składy na bogactwa.

-  Ktoż ci wyłożył taką mądrość?... - uśmiechnął się książę.

-  Alboż nie słyszę, jak mój ojciec, nasi krewni i znajomi szepcą o tym, trwożnie oglądając się, aby ich kto nie podsłuchał? Czyliż wreszcie ja nie znam Fenicjan? Przed tobą, panie, oni leżą na brzuchach i ty nie widzisz ich obłudnych spojrzeń, ale ja nieraz przypatrywałam się ich oczom, zielonym z chciwości albo żółtym z gniewu.

O, strzeż się, panie, Fenicjan jak jadowitej żmii!...

Ramzes patrzył na Sarę i mimo woli porównywał jej szczerą miłość - z wyrachowaniem Fenicjanki, jej tkliwe wybuchy - z podstępnym chłodem Kamy.

„Zaprawdę! - myślał. - Fenicjanie są jadowitymi gadami. Ale jeżeli Ramzes Wielki posłu- giwał się na wojnie lwem, dlaczego ja przeciwko wrogom Egiptu nie miałbym użyć żmii?”

I im plastyczniej wyobrażał sobie przewrotność Kamy, tym bardziej pożądał jej. Dusze bohaterskie niekiedy szukają niebezpieczeństw.

Pożegnał Sarę i nagle, nie wiadomo skąd, przypomniał sobie, że Sargon jego podejrzewał o udział w napadzie.

Książę uderzył się w czoło.

-  Czyżby to ten mój sobowtór - rzekł - urządził bijatykę posłowi?... A w takim razie kto go namówił?... Chyba Fenicjanie?... A jeżeli oni chcieli do tak brudnej rzeczy wmięszać moją osobę, więc słusznie mówi Sara, że to nikczemnicy, których powinienem się wystrzegać...

Znowu odezwał się w nim gniew i książę postanowił kwestię rozstrzygnąć natychmiast. A ponieważ właśnie zapadał wieczór, więc Ramzes nie wstępując do siebie poszedł do Kamy.


Mało obchodziło go, że może być poznany; na wypadek zaś niebezpieczeństwa miał prze- cie miecz...

W pałacyku kapłanki świeciło się, ale ze służby nikt nie kręcił się w przysionku.

„Dotychczas - pomyślał - Kama wyprawiała swoją służbę, kiedy ja miałem przyjść do niej.

Dziś - czy przeczuwa mnie, czy może przyjmuje szczęśliwszego ode mnie kochanka?... „ Wszedł na piętro, stanął przed komnatą Fenicjanki i nagle odsunął kotarę. W pokoju była

Kama i Hiram i o czymś szeptali.

-   O!... w zły czas przychodzę... - roześmiał się następca. - Cóż to, i wy, książę, zalecacie się do kobiety, której pod karą śmierci nie wolno być łaskawą dla mężczyzn?

Hiram i kapłanka oboje zerwali się z taburetów.

-   Widocznie - rzekł Fenicjanin kłaniając się - jakiś dobry duch ostrzegł cię, panie, że o to- bie mówimy...

-  Przygotowujecie mi jaką niespodziankę? - spytał namiestnik.

-  Może!... Kto to wie?... - odparła Kama patrząc na niego w sposób wyzywający. Ale książę odparł chłodno:

-   Oby ci, którzy zechcą nadal robić mi niespodzianki, nie zawadzili własną szyją o topór albo powróz... To by więcej ich zdziwiło aniżeli mnie ich postępki.

Kamie uśmiech zastygł na półotwartych ustach; Hiram pobladł i pokornie odezwał się:

-  Czym zasłużyliśmy na gniew pana i opiekuna naszego?

-   Chcę wiedzieć prawdę - rzekł książę siadając i groźnie patrząc na Hirama. - Chcę wie- dzieć: kto urządził napad na asyryjskiego posła i wmięszał w tę nikczemność człowieka tak podobnego do mnie, jak moja ręka prawa jest podobna do lewej.

-   Widzisz, Kamo - odezwał się struchlały Hiram - mówiłem, że poufałość tego łotra do ciebie może sprowadzić wielkie nieszczęście... A oto masz!... Nawet nie czekaliśmy długo.

Fenicjanka rzuciła się do nóg księciu.

-  Wszystko powiem - zawołała jęcząc - tylko wyrzuć, panie, ze swego serca urazę do Feni- cji... Mnie zabij, mnie uwięź, ale nie gniewaj się na nich.

-  Kto napadł Sargona?

-  Lykon, Grek, który śpiewa w naszej świątyni - odparła wciąż klęcząc Fenicjanka.

-  Aha!... więc to on wtedy śpiewał pod twoim domem i on jest tak podobny do mnie?... Hiram schylił głowę i położył rękę na sercu.

-   Hojnie płaciliśmy temu człowiekowi - rzekł - za to, że jest podobnym do ciebie, panie...

Sądziliśmy, że nędzna jego figura może przydać ci się na wypadek nieszczęścia...

-    I przydał się!... - przerwał następca. - Gdzie on jest? Chcę widzieć tego doskonałego śpiewaka... ten mój żywy obraz...

Hiram rozłożył ręce.

-  Uciekł łotr, ale my go znajdziemy - odparł. - Chyba, że zamieni się w muchę, albo glistę ziemną...

-  A mnie przebaczysz, panie?... - szepnęła Fenicjanka opierając się na kolanach księcia.

-  Wiele przebacza się kobietom - rzekł następca.

-  I wy nie będziecie mścili się na mnie?... - trwożnie zapytała Hirama.

-   Fenicja - odparł starzec powoli i dobitnie - największy występek zapomni temu, kto po- siądzie łaskę pana naszego, Ramzesa - oby żył wiecznie!...

Co się zaś tyczy Lykona - dodał zwracając się do następcy - będziesz go miał, panie, ży- wym lub zmarłym...

To powiedziawszy Hiram nisko ukłonił się i opuścił pokój zostawiając kapłankę z księ- ciem.

Ramzesowi krew uderzyła do głowy. Objął klęczącą Kamę i szepnął:


-   Słyszałaś, co powiedział dostojny Hiram?... Fenicja zapomni ci największy występek!... Zaprawdę, ten człowiek jest mi wierny... A jeżeli on tak powiedział, jaką znajdziesz wymów- kę?...

Kama całowała jego ręce szepcząc:

-   Zdobyłeś mnie... jestem twoją niewolnicą... Ale dziś zostaw mnie w spokoju... uszanuj dom, który należy do boskiej Astoreth.

-  Więc przeprowadzisz się do mego pałacu? - spytał książę.

-   O bogowie, co wyrzekłeś?... Od czasu jak słońce wschodzi i zachodzi, nie było jeszcze wypadku, ażeby kapłanka Astoreth... Ale trudno!... Fenicja, panie, daje ci taki dowód czci i przywiązania, jakiego nigdy nie otrzymał żaden z jej synów...

-  Więc... - przerwał książę tuląc ją.

-  Tylko nie dziś i nie tutaj... - błagała.


ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Dowiedziawszy się od Hirama, ze Fenicjanie darowali mu kapłankę, następca jak najprę- dzej chciał ją mieć w swym domu nie dlatego, ażeby bez niej nie mógł żyć, lecz że stanowiła dla niego nowość.

Ale Kama ociągała się z przybyciem błagając księcia, aby zostawił ją w spokoju, dopóki nie zmniejszy się napływ pielgrzymów, a nade wszystko dopóki z Pi-Bast nie wyjadą najzna- komitsi. Gdyby bowiem za ich bytności została kochanką księcia, mogły zmniejszyć się do- chody świątyni, a kapłance groziłoby niebezpieczeństwo.

-  Nasi mądrzy i wielcy - mówiła Ramzesowi - przebaczą mi zdradę. Ale pospólstwo będzie wzywać pomsty bogów na moją głowę, a ty, panie, wiesz, że bogowie mają długie ręce...

-  Oby ich nie stracili, gdy wsuną je pod mój dach! - odparł książę. Nie nalegał jednak, mając w tym czasie uwagę bardzo zajętą.

Posłowie asyryjscy: Sargon i Istubar, już wyjechali do Memfis dla podpisania traktatu.

Jednocześnie faraon wezwał Ramzesa o złożenie mu raportu z podróży.

Książę kazał pisarzom dokładnie opisać wszystko, co zdarzyło się od chwili, gdy opuścił Memfis, a więc: przeglądy rzemieślników, zwiedzanie fabryk i pól, rozmowy z nomarchami i urzędnikami. Do odwiezienia zaś raportu przeznaczył Tutmozisa.

-   Przed obliczem faraona - rzekł do niego książę - będziesz moim sercem i ustami. A oto co masz robić:

Gdy najdostojniejszy Herhor zapyta: co myślę o przyczynach nędzy Egiptu i skarbu? - od- powiedz ministrowi, ażeby zwrócił się do swego pomocnika Pentuera, a on objaśni moje po- glądy w ten sam sposób, jak to uczynił w świątyni boskiej Hator.

Gdy Herhor zechce wiedzieć: jakie jest moje zdanie o traktacie z Asyrią? - odpowiedz, że moim obowiązkiem jest spełniać rozkazy naszego pana.

Tutmozis kiwał głową na znak, że rozumie.

-   Ale - ciągnął namiestnik - gdy staniesz przed obliczem mego ojca (oby żył wiecznie!) i przekonasz się, że was nikt nie podsłuchuje, upadnij mu do nóg w mym imieniu i powiedz:

Panie nasz, to mówi syn i sługa twój, nędzny Ramzes, któremu dałeś życie i władzę.

Przyczyną klęsk Egiptu jest ubytek ziemi urodzajnej, którą zagarnęła pustynia, i ubytek ludności, która mrze z pracy i niedostatku.

Ale wiedz, o panie nasz, że nie mniejszą szkodę jak mór i pustynia wyrządzają skarbowi twemu kapłani. Gdyż nie tylko świątynie ich są wypełnione złotem i klejnotami, którymi można by wszystkie długi spłacić, ale jeszcze święci ojcowie i prorocy mają najlepsze fol- warki, najdzielniejszych chłopów i robotników, a ziemi daleko więcej niż bóg-faraon.

To ci mówi syn i sługa twój, Ramzes, który przez cały czas podróży miał oczy ciągle otwarte jak ryba i uszy nastawione jak u roztropnego osła.

Książę odpoczął, Tutmozis powtarzał sobie w pamięci jego słowa.

-   Gdy zaś - mówił dalej namiestnik - jego świątobliwość spyta: jakie jest moje zdanie o Asyryjczykach? - padnij na twarz i odpowiedz:

Sługa Ramzes, jeżeli pozwolisz, ośmiela się mniemać, że Asyryjczycy są to wielkie i silne chłopy i mają doskonałą broń; ale widać po nich, że są źle musztrowani.

Za piętami Sargona chodzili przecie najlepsi wojownicy asyryjscy: łucznicy, topornicy, kopijnicy, a jednak nie było takich sześciu, którzy potrafiliby maszerować zgodnie, w jednym szeregu. Przy tym włócznie noszą krzywo, miecze źle przywiązane, topory trzymają jak cieśle albo rzeźnicy. Ich odzież jest ciężka, ich grube sandały odparzają nogi, a ich tarcze, choć mocne, niewiele dadzą im pożytku, gdyż żołnierz jest niezgrabny.


-   Prawdę mówisz - wtrącił Tutmozis. To samo i ja spostrzegłem i to samo słyszę od na- szych oficerów, którzy twierdzą, że takie wojsko asyryjskie, jakie tu widzieli słabszy stawi opór aniżeli hordy libijskie.

-  Powiedz też - ciągnął Ramzes - panu naszemu, który nas obdarza życiem, iż cała szlachta i wojsko egipskie burzy się na samą wieść, że Asyryjczycy mogliby zagarnąć Fenicję. Przecie Fenicja to port Egiptu, a Fenicjanie - najlepsi majtkowie naszej floty.

Powiedz wreszcie, jakom słyszał od Fenicjan (o czym jego świątobliwość lepiej musi wie- dzieć), że Asyria jest dziś słaba: ma bowiem wojnę na północy i wschodzie, a całą zachodnią Azję ma przeciw sobie. Gdybyśmy więc ją dziś napadli, moglibyśmy zdobyć wielkie skarby i mnóstwo niewolników, którzy naszym chłopom pomagaliby w pracy.

Zakończ jednak, że mądrość ojca mego jest większa aniżeli wszystkich ludzi i że zatem będę postępował tak, jak on mi rozkaże, byle nie oddał Fenicji w ręce Assara, bo inaczej zgi- niemy. Fenicja to drzwi spiżowe do naszego skarbca, a gdzież jest człowiek, który by zło- dziejowi oddawał swoje drzwi?

Tutmozis odjechał do Memfisu w miesiącu Paofi (lipiec, sierpień). Nil zaczął mocno przy- bierać, skutkiem czego zmniejszył się napływ azjatyckich pielgrzymów do świątyni Astoreth. Ludność też miejscowa wyległa na pola, aby czym prędzej uprzątnąć winogrona, len i pewien gatunek rośliny wydającej bawełnę.

Słowem, okolica uspokoiła się, a ogrody otaczające świątynią Astoreth były prawie puste.

W tej porze książę Ramzes, wolny od zabaw i obowiązków państwowych, zajął się sprawą swej miłości do Kamy. Jednego dnia odbył tajemną naradę z Hiramem, który z jego polecenia ofiarował świątyni Astoreth dwanaście talentów w złocie, posążek bogini cudnie wyrzeźbiony z malachitu, pięćdziesiąt krów i sto pięćdziesiąt miar pszenicy. Był to dar tak hojny, że sam arcykapłan świątyni przyszedł do namiestnika, ażeby upaść przed nim na brzuch swój i po- dziękować za łaskę, o której, jak mówił, po wsze wieki nie zapomną ludy kochające boginią Astoreth.

Załatwiwszy się ze świątynią, książę wezwał do siebie naczelnika policji w Pi-Bast i prze- pędził z nim długą godzinę. Zaś w kilka dni później całe miasto zatrzęsło się pod wpływem nadzwyczajnej nowiny.

Kama, kapłanka Astoreth, została porwana, gdzieś uprowadzona i - przepadła jak ziarno piasku w pustyni!...

Niesłychany ten wypadek zdarzył się w następnych warunkach.

Arcykapłan świątyni wysłał Kamę do miasta Sabne-Chetam nad jeziorem Menzaleh, z ofiarami dla tamtejszej kaplicy Astoreth. Kapłanka odbywała podróż czółnem w nocy, już to aby uniknąć letniego skwaru, już dla zabezpieczenia się przed ciekawością i hołdami miesz- kańców.

Nad ranem, kiedy czterej wioślarze zmęczeni zdrzemnęli się, spomiędzy zarośli nadbrzeż- nych wypłynęły nagle czółna prowadzone przez Greków i Chetów, otoczyły łódź wiozącą kapłankę i porwały Kamę. Napad był tak szybki, że feniccy wioślarze nie stawiali żadnego oporu; kapłance zaś widocznie zatkano usta, nawet bowiem nie zdążyła krzyknąć.

Dokonawszy świętokradzkiego czynu Chetowie i Grecy zniknęli w zaroślach, aby następ- nie wydobyć się na morze. Celem zaś zabezpieczenia się od pościgu wywrócili czółno nale- żące do świątyni Astoreth.

W Pi-Bast zawrzało jak w ulu: cała ludność mówiła tylko o tym. Nawet domyślano się sprawców zbrodni. Jedni posądzali Asyryjczyka Sargona, który ofiarował Kamie tytuł mał- żonki, byle chciała opuścić świątynię i pojechać z nim do Niniwy. Inni zaś podejrzewali Gre- ka Lykona, który był śpiewakiem Astoreth i od dawna gorzał namiętnością do Kamy. Był też o tyle bogatym, że mógł pozwolić sobie na wynajęcie greckich rabusiów a o tyle bezbożnym, że zapewne nie wah

Komentarze

  1. The information on this blog worth spending time on, which I did. Keep posting meaningful articles like this. Check this: Microcenter Prime Day

    OdpowiedzUsuń
  2. Thank you for this awesome post. It really shows your immense knowledge and research on this topic. Please keep sharing. Also Check stamp collectors near me 

    OdpowiedzUsuń
  3. This is a very useful and important information. Your blog is indeed doing a very fantastic work. Kudos! Meanwhile you can checkout this post utme past questions for naub

    OdpowiedzUsuń
  4. Tutorguideinindia introduced you to the CLAT Coaching Institutes . The faculty at all institutes is well-trained and delivers real results. If you are looking to join clat coaching classes then you must visit tutorguideinindia portal to enroll your name for demo classes.

    OdpowiedzUsuń
  5. Hy there, Are you preparing for the du.LLB entrance? if yes then this article is the best article for you. As you know, preparation needs planning and strategy or the right guidance. For all these things you need a good coaching center that guides you the same. A coaching center not help you in a particular subject but also makes you aware of exam pattern. Here I am going to share with you a list ofbest du llb coaching institutes that provide you with excellent guidance that really brings superb results. So check out the article below and also share this great piece of content with your friends.


    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Dlaczego czytac

 słuchając doznawał takich uczuć, jakby go przewracano na łożu wybitym sztyleta- mi i jeszcze - podkładano ogień. Mentezufis chciał podnieść się, namiestnik zatrzymał go. -     Jeszcze słowo - mówił łagodnie. - Jeżeli Egipt jest tak słabym, że nie wolno nawet wspomnieć o asyryjskich daninach... Zadyszał się. -   Jeżeli jest tak nędznym - ciągnął - to jakaż pewność, że nas nie napadną Asyryjczycy? Wpisy Free GOG Game Sang Froid Free GOG Game Giveaway Jotun Free GOG Game Giveaway CAYNE Free GOG Game Flight of the Amazon Queen Free GOG Game Ultima 4 Steam Game DHL Free Key Giveaway Septerra Core Giveaway GOG Game Beneath a Steel Sky Homefront Steam Game Free Key humblebundle Giveaway Knightshift Steam Game DHL Free Key Giveaway Giveaway Steam Game Free Key Total War Warhammer Free Origin Game Mass Effect 2 Giveaway Free Origin Game Syberia II Giveaway GOG Game Oddworld Free Giveaway Steam Game Free Key humblebundle Layers of Fear + Soundtrack Free GOG Game Worlds of Ultima Mak

Co czytać

 umizgał się do Kamy, która bardzo życzliwie przyjmowała jego. zaloty! Ponieważ nie wypadało mu sprowadzać do siebie fenickiej kapłanki, więc pewnego dnia wysłał do niej list, w którym donosił, że chce ją zobaczyć, i pytał: kiedy go przyjmie? Przez tego samego posłańca Kama odpowiedziała, że będzie czekać na niego dziś wieczorem. Ledwie ukazały się gwiazdy, książę w największej tajemnicy, według swego przekonania, wysunął się z pałacu i poszedł. Ogród świątyni Astoreth był prawie pusty, szczególniej w okolicach otaczających dom ka- płanki. Dom był cichy i paliło się w nim zaledwie parę światełek. Kiedy książę nieśmiało zapukał, kapłanka otworzyła mu sama. W ciemnym przysionku ucałowała mu ręce szepcząc, że umarłaby, gdyby wtedy, w cyrku, rozjuszone zwierzę zrobiło mu jaką krzywdę. -    Ale teraz musisz być spokojna - odparł z gniewem następca - skoro ocalił mnie twój ko- chanek... Kiedy weszli do komnaty oświetlonej, książę spostrzegł, że Kama płacze. -   Cóż to znaczy?